Prezent Powitalny

Pod hotel przywiozła mnie taksówka. Budynek stoi na wzniesieniu, mocno osadzony na jego szczycie przypomina wygrzewającego się w słońcu, zwiniętego w kłębek kota, który spogląda wielkimi szklanymi oczyma na położone poniżej miasteczko. Kiedyś była tutaj prywatna rezydencja, później zatrudniająca mnie firma, kupiła willę i urządziła w niej przytulny zakątek dla bogatych turystów. Przechodząc przez potężny łuk głównego wejścia prowadzącego do recepcji , nie mogłem pozostać obojętny wobec bogactwa i przepychu zdobionych ornamentem ścian oraz żłobionych sufitów. Czułem respekt. Spoglądałem na swoje odbicie w wielkim, oprawionym w złotą ramę lustrze, na moją pomiętą, tanią koszulę, na wytarte dżinsy i schodzone, okurzone buty. W jednej chwili pojąłem, jak bardzo nie pasuję do ludzi korzystających z usług mojego nowego miejsca pracy. Jak najszybciej chciałem założyć strój służbowy, żeby nikt już na mnie nie spoglądał tak, jakby chciał zapytać: „Co tu robisz chłopcze? Przyszedłeś na żebry, a może po resztki z kuchni?”.
W recepcji czekał na mnie dystyngowany pan po sześćdziesiątce, ubrany w idealnie skrojony uniform przypominający dwuszeregowy garnitur. Nienagannie obstrzyżony  o śnieżnobiałym uśmiechu w tamtej chwili przypominał filmowych lokai angielskiej arystokracji. Słuchając mnie stał prawie na baczność, lekko pochylony wyczekiwał prośby lub polecenia. Przedstawiłem się i wyjawiłem powód mojego przybycia. Wtedy Francis nieco się rozluźnił, chwycił moją dłoń i energicznie potrząsnął w geście powitania.
- Ach, mój zastępca! Zapraszam do części dla personelu. – przyjaźnie poklepał mnie po ramieniu i wskazał drogę.
Szybkim krokiem przeszliśmy przez długi korytarz. Francis jednym, mocnym pchnięciem otworzył wysokie, zdobione, drewniane drzwi i poprosił, abym poczekał w znajdującym się za nimi pomieszczeniu. Jest to pewnego rodzaju hall, z którego można wyjść na niewielką werandę, z powrotem do recepcji albo dalej kolejnym korytarzem prowadzącym do szeregu drzwi.  Jedne z nich skrywały za sobą mój pokój.
Zapadał zmrok. Przez okno spoglądałem na znikające za horyzontem słońce, dzięki cieniom, krajobraz stał się bardziej wyrazisty, biel domów przemieniła się w złotawą żółć, a dalekie morze rozbłysło ciepłym, sennym światłem. Zacząłem poddawać się zmęczeniu. Lot samolotem, później przejazd z Nicei oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów oraz stres związany z przeprowadzką doszczętnie mnie wyczerpały. Fotel, na którym siedziałem był wygodny i miękki. Powoli przegrywałem z dopadającą mnie sennością.
Francis obudził mnie, gdy było już ciemno.
- Ciężki dzień, co? – zapytał ze współczuciem – Pokażę ci twój pokój. Będziesz w nim mieszkał przez najbliższe miesiące.
 Zegar wskazywał godzinę 23:34. To niewiarygodne, ale przespałem ponad 3 godziny. Wydawało mi się, że co najwyżej kilkanaście minut.  W pokoju zostawiłem swoje rzeczy. Z niechęcią przyjąłem zaproszenie na drinka. Wtedy marzyłem tylko o prysznicu i miękkiej poduszce. Wyszliśmy na werandę dla personelu i zajęliśmy dwa drewniane sąsiadujące ze sobą leżaki, przedzielone niewielkim stolikiem. Chwilę później pojawiły się na nim dwie szklanki oraz butelka wina.
Rozmawialiśmy o pracy, sprawach związanych z moim pobytem w hotelu, o tym, jak należy obsługiwać gości, bo tutaj będę miał z nimi bardziej bezpośredni kontakt, o mieście i pięknym lazurowym wybrzeżu. Tematy szybko się skończyły. Zapadła niezręczna cisza. Francis nie należy do osób lubiących milczenie, zaczął więc pytać o moje pochodzenie, o to czy mam rodzeństwo, jakie studia kończyłem, szukając punktu zaczepienia do dalszej konwersacji. Odpowiadałem powściągliwie, licząc na to, że uda mi się zakończyć rozmowę i wrócić do pokoju, ale z grzeczności zadawałem kontr pytania, na które on w odróżnieniu ode mnie odpowiadał z prawdziwą przyjemnością.
Francis Savione ma 61 lat. Przez pierwszych trzydzieści jeden żył w Paryżu z żoną i córką, które bardzo kochał. Prowadził malutki pensjonat odziedziczony po ojcu. Wszystko układało się wyśmienicie do  pewnego, nieszczęśliwego, deszczowego dnia, gdy samochód wiozący dwie najbliższe mu kobiety wpadł w poślizg i czołowo zderzył się z ciężarówką. Obie zginęły na miejscu. Francis z rozpaczy zaczął pić. Pił nieprzerwanie przez dwa miesiące, aż do czasu wizji. Leżał wtedy w rynsztoku, skostniały z zimna, na wpół przytomny. Podniósł głowę i zobaczył stojącego nad nim mężczyznę. Rozpoznał w jego twarzy siebie, starszego o wiele lat, ubranego w łachmany  z długą, skołtunioną, siwą brodą i ropiejącym wrzodem nad prawym policzku.  Gdy Savione chciał się podnieść, Francis z przyszłości, chwycił do za szyję i pochylił się nad nim. Ich twarze niemal stykały się ze sobą. Wrzód pękł, a z jego wnętrza wypłynęła ropa zmieszana z krwią, później fragmenty zepsutych mięśni, ostatecznie odkrywając bielącą się czaszkę.
Oszalały ze strachu wyrwał się przybyszowi i zaczął uciekać w kierunku domu. Kilkakrotnie upadał, ale na nowo porażony przerażającą wizją, jakiej doświadczył, podnosił się i biegł dalej.
Gdy następnego dnia wytrzeźwiał, ogolił zaniedbaną brodę, założył czyste ubranie, pośpiesznie sprzedał przyjacielowi pensjonat ,i aby uwolnić się od przykrych wspomnień, wyjechał do Nicei, do ciotki. Tam rzucił się w wir pracy, szybko awansując z marnie opłacanego recepcjonisty na zarządcę i dyrektora.  Później przyjął ofertę pracy tutaj i od dwudziestu pięciu lat prowadzi hotel, sprawując jednocześnie trzy stanowiska. Stanowisko concierge’a, recepcjonisty oraz dyrektora, czy jak kto woli menadżera. Dzięki swojej pracowitości i rzadkiej umiejętności odgadywania potrzeb klientów, nim te zostaną wypowiedziane, stał się człowiekiem cenionym, wpływowym, a nawet powszechnie lubianym. Goście kwaterujący w rezydencji wywodzą się z wyższych sfer, piastują państwowe stanowiska i obracają grubymi pieniędzmi. Mając ich życzliwość, sympatię i zaufanie można otworzyć wiele drzwi zamkniętych, dla przeciętnego obywatela. Savione często z tego korzystał. Stał się podstarzałym playboyem, który co prawda nie przestał pić, ale już nigdy od czasu wizji nie upił się do nieprzytomności.
Mając 61 lat postanowił zmienić swoje życie, dlatego poprosił, by przysłano mu kogoś do pomocy przy prowadzeniu hotelu. Chcąc nie chcąc stałem się częścią jego planu. Co chciał zmienić, po jakie cele sięgnąć? To na razie pozostawało tajemnicą.
Zdziwiła mnie jego otwartość. Rozmowa w istocie stała się spowiedzią. Może to przez wino, szumiące fale i ciemną noc, która w pewnym sensie dawała poczucie anonimowości? A może nieprzemożona potrzeba zmiany właśnie dzisiaj dojrzała na tyle, by ją wypowiedzieć i stała się przyczyną tej wylewności?
Przy drugiej butelce młodego Bordeaux, atmosfera nieco się rozluźniła.
- Antone mówił, że szybko znajdziemy wspólny język. – powiedział Francis już bez skrępowania rozkładając się wygodnie w fotelu. Odstawił szklankę z trunkiem i wyciągnął paczkę papierosów. – Palisz?
- Nie. – odpowiedziałem.
Zapalił papierosa, zaciągnął się i powoli wypuścił powietrze z płuc. Jego twarz zniknęła za siwą chmurą dymu. Kiedy znów ją ujrzałem była już zupełnie rozluźniona i pogodna.
-  Ten skurczybyk zna się na ludziach, nie sądzisz?
- Trudno zaprzeczyć.
Antone to concierge z poprzedniego hotelu, w którym pracowałem. Jest szarą eminencją tamtejszego szefostwa. Ma fascynujące, ale i niepokojące umiejętności manipulowania ludźmi. Posługuje się nimi, jak lalkarz marionetkami. Pociąga za sznurki z ogromną precyzją, dlatego prawie nigdy się nie myli.
- Mówił mi, że mamy podobne zainteresowania. – mrugnął do mnie znad tlącego się papierosa. – Obaj jesteśmy niespokojne i głodne dusze.
- Głodne czego? – dopytywałem.
- Miłości, kobiet. – zrobił z dymu kółko i nawlókł je na wyprostowany palec – I tego też. – roześmiał się, a ręką rozbił owal figury.  – Jutro po pracy pojedziemy razem w jedno miejsce. Dostaniesz ode mnie prezent.

Za miastem znajduje się imponujący kompleks rekreacyjny. Basen, jacuzzi, sauna, Spa, masaż – skorzystaliśmy z wszystkiego w takiej właśnie kolejności. Na masaż musieliśmy zejść do piwnic. Owinięty ręcznikiem, w klapkach, natarty olejkami i zupełnie rozluźniony, szedłem posłusznie za Francisem wąską klatką schodową, na końcu której znajdowały się drzwi. Savione zapukał w ciemne, lakierowane drewno. Otworzyła nam starsza pani, która na widok mojego towarzysza natychmiast  się rozpromieniła, zaczęła nas witać i zapraszać do środka, kłaniając się do samej ziemi.
- To szczególna część budynku. – powiedział Francis – Niczego się nie obawiaj. Po prostu pozwól o siebie zadbać.
Po tych słowach rozdzielono nas i poprowadzono dwoma oddzielonymi korytarzami. Sufit i gruby dywan pod moimi stopami, miały kolor ciemnej purpury, ściany wyłożono drogim, czarnym hebanowym drewnem, a zawieszone pod sufitem światła nadawały wnętrzu sypialnianego klimatu. Podobnie urządzono pokój, do którego mnie zaprowadzono, z tym wyjątkiem, że na jego środku znajdował się szeroki, skórzany stół do masażu. Tam też czekała na mnie młoda kobieta, na oko dwudziestopięcioletnia, ubrana w krótki kitel, będący bardziej kusą sukienką ledwo zakrywającą jej pośladki. Miała piękne ciemne, czarne oczy i długie kruczoczarne włosy upięte w kok.
- Nazywam się Cloudette. Proszę położyć się na brzuchu. – powiedziała wskazując na stół.
Posłusznie wykonałem polecenie wygodnie układając się na miękkiej tapicerce.
- To nie będzie nam potrzebne. – zdjęła ze mnie ręcznik i odrzuciła na bok.
W ogóle się tego nie spodziewałem. Nie przywykłem do tego, aby podczas masażu ktoś przyglądał się moim bladym, ściśniętym z zaskoczenia pośladkom. Zazwyczaj pozostają zakryte. Uznałem, że to pewnie inny od konserwatywnego polskiego, liberalny francuski sposób i dalej bez skrępowania cieszyłem się delikatną i przyjemną pieszczotą dwóch wprawnych, kobiecych rąk, a było się w czym zatracić. Nawilżone, ciepłe dłonie z subtelną stanowczością nacierały skórę z precyzją wychwytując każde napięcie, wtedy na chwilę zatrzymywały się, zataczały kilka powolnych, silniejszych okręgów i przechodziły dalej. Zaczęły od karku, później barki, ramiona, plecy, nogi i kiedy już wracały ku górze nagle spoczęły na pośladkach.
Spiąłem się. Ba, zaskoczony, cały podskoczyłem.
- Nie podoba się panu masaż? – zapytała rozbawiona.
Podobał mi się, pewnie, że mi się podobał, ale nie przebiegał do końca tak, jak sobie wyobrażałem. Nie tylko przez nieoczekiwane masowanie pośladków, ale również ze względu na dalszy przebieg wydarzeń. Na samych pośladkach się nie skończyło. Po chwili poczułem, jak drobna dłoń schodzi niżej między uda, a tam bezpardonowo głaszcze i podszczypuje moją mosznę. Naturalnym następstwem takich pieszczot był wzwód, który powoli stawał się coraz twardszy.
Poczułem się zażenowany, wiedząc, iż pewnie za chwilę zostanę poproszony o zmianę pozycji, o położenie się na plecach. Czułem się nieswojo wiedząc, że fakt mojego nagłego podniecenia zaraz wyjdzie na jaw.
- Proszę obrócić się do mnie twarzą. – poprosiła.
Niechętnie położyłem się na plecach. Penis na wpół twardy sprężyście podskoczył i opadł na podbrzusze. Pojawił się we mnie dziwny konflikt. Uczucie wstydu i narastającego podniecenia, walczyły ze sobą. Nie wiedziałem, które z nich jest właściwe. Nie do końca rozumiałem, czy jest to w istocie seks-masaż, czy tylko liberalna forma zwykłego masażu. Cloudette bynajmniej nie pomagała mi rozwiać wątpliwości. Jakby nigdy nic, zaczęła rozcierać tors z miną lekarskiej powściągliwości. Kiedy przeszła do brzucha, podniecenie wzięło górę, a mój członek wyprężył się i  nabrzmiały, delikatnie pulsując, wyczekiwał dalszego rozwoju wydarzeń. Cloudette sięgnęła pod stół wyciągając stamtąd olejek. Roztarła trochę w dłoniach i nałożyła na penisa. Zareagowałem jeszcze mocniejszym wzwodem. Główka nabrzmiała purpurą, pojawiły się żyły. Masaż trwał już prawie godzinę. Całe ciało stało się nadzwyczaj wrażliwe na dotyk. Czułem jak sperma pali mnie w lędźwie, a dziewczyna od masażu, jakby na złość, niespiesznie obciągała napletek i drugą ręką, zupełnie od niechcenia masowała mosznę. Serce biło mi jak oszalałe, słyszałem jego rytm w uszach. Oddech przyspieszył, a każdy kolejny ruch dłonią Cloudette był dla mnie słodką torturą. Zaciskałem dłonie na bokach stołu i z pożądaniem spoglądałem pod jej kusą spódniczkę.
- Możesz dotknąć mojego uda. – powiedziała, jakby w odzewie na moje głodne spojrzenie.
Było aksamitne i rozpalone. Gładziłem je i nieśmiało zmierzałem ku górze. Palcem wskazującym dotknąłem miękkiego wzgórka okrytego bielizną. Odchyliłem materiał i wsunąłem w nią czubek palca. Ociągając  się odsunęła ode mnie biodra.
- Tak nie można. – zaprotestowała bez przekonania.
- Weź go do ust. – poprosiłem.
Nie do końca przekonana, czy powinna to zrobić, delikatnie pochyliła się nade mną targana przez wątpliwości. Wtedy przyszedł orgazm. Obfita strużka spermy wystrzeliła prosto w jej twarz.
- Och, och, och! – krzyknęła zasłaniając się dłonią przed kolejnymi tryśnięciami. Pozostała część nasienia znalazła się na moim podbrzuszu i palcach Cloudette. Poczułem niewyobrażalną ulgę. Przyjemne zaspokojenie.
Dziewczyna wytarła z twarzy spermę.
- Nigdy nie widziałam żeby jakiś mężczyzna tak… – zrobiła pauzę szukając odpowiedniego słowa – radośnie kończył. Wystrzelił pan dobry metr prosto w moje usta!
- Bardzo przepraszam, naprawdę nie chciałem.
- Niech pan nie kłamie. Oczywiście, że pan chciał. Wszyscy chcecie. -  powiedziała bez wyrzutu. – Taka jest wasza przedziwna natura.
Miała rację. Pewnie, że chciałem. Z przyjemnością patrzyłem, jak nasienie rozpryskuje się po twarzy Cloudette. W mężczyźnie zawsze pojawia się uczucie niedosytu, kiedy jego orgazm nie jest skierowany bezpośrednio na kobietę lub w jej wnętrze.
Tak przebiegała końcówka mojego pierwszego dnia we Francji. Bez wątpliwości mogę uznać go za bezwzględnie udany.

Przez najbliższe dwa tygodnie będę miał bardzo ograniczony dostęp do Internetu. Hotelowa sieć padła. Korzystam z hot spotu na rynku miejskim. Mogę w tym okresie nie odpisywać na e-maile. Mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy.

Polecam: Erogen-X

Komentarze